Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nować nad sobą nie mogła i bała się wyjść na środek pokoju.
Popołudniu Niwiński od kogoś przypadkiem się dowiedział, iż w jednym z pobliskich sklepów mają sprzedawać chleb. Dostał był wprawdzie bochenek chleba od Ryszana, ponieważ jednak nikt nie mógł wiedzieć, jak długo jeszcze ta cała historja potrwa, należało korzystać ze sposobności. Nauczony doświadczeniem nie zraził się odmową, lecz warując na ulicy, czekał na chleb, co do którego wiedział, iż go przywiozą niezawodnie.
Nad wieczorem na Proreznej ulicy pokazała się jakaś jazda, za nią bataljony piechoty ukraińskiej, na końcu każdej „roty“ siostry „Czerwonego Krzyża“ w białych „kosynkach,“ szynelach sołdackich i w butach z cholewami. Wojsko najwyraźniej szło na pozycję.
Niwiński długo chodził po ulicy, czekając na chleb. Pewien znajomy spotkawszy go, opowiedział mu, iż właśnie przed paru godzinami przybył do Kijowa przebrany za prostego żołnierza lekarz z Odesy, który był świadkiem zdobycia tego miasta przez bolszewików. Podobno bolszewicy rozstrzelali dwustu siedemdziesięciu oficerów, a hajdamaków odeskich wieszali na latarniach. Wzamian za tę przyjemną wiadomość Niwiński poinformował go o przybyciu pułkownika Murawiewa, jego ciężkich dział i o jego wobec Kijowa zamiarach. Spłoszony znajomy natychmiast pobiegł do hotelu.
Zmierzchało się już, kiedy Niwiński usłyszał w ulicy turkot, wesołe śmiechy i krzyki. Oto dwuch małych chłopaczków ciągnęło wózek ręczny, pełen rumianych bochenków chleba, a takie było dziwne to