Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cernika ukraińskiego. „Samowar“ wystrzeliwał całe „wstęgi,“ salwy trwały czasami nieprzerwanie po kilka minut... A ten nic, tylko nieprzerwanie klepał swoje „Sachrani od smuty, od krowopralitija... Wadwari Boże mir na Ukrajnie...“ Dopiero kiedy pancernik się cofnął i ogień ustał, żebrak wstał, zwinął wojłok, na którym siedział i odszedł... Ja w niektórych miejscach przekradałem się na czworakach... Straszne rzeczy, mówię państwu... Bolszewicy powypuszczali z więzień skazańców, wszędzie w „uczastkach“ niszczą archiwa...
— Oczywiście, najważniejsza rzecz...
— Tu, u nas, wśród zabitych w hotelu — odezwała się pani Niwińska — znaleziono przy jednym z zabitych cały pęk wytrychów...
— Ale, co ty mówisz?
— A drugi, ten rzekomy Orłów, kozak, co to padł na schodach, był hersztem bandy rabusiów... Ten, co dostał kulą w czoło...
Niwiński zmartwił się.
— Taak... Wszystko to jest bardzo zajmujące, ale mało pocieszające... To niby perspektywa miła — obstrzał z ciężkich dział, taki solidny, regularny obstrzał...
Następnego dnia ogień działowy wzmógł się jeszcze bardziej. Ukraińcy ustawili dwa działa na placu św. Zofji, a dwa działa na placu Teatralnym, skutkiem czego cały znadujący się między temi placami odcinek Włodzimierskiej i widny na nim zdaleka wysoki gmach hotelowy znalazł się w ogniu dział bolszewickich, bijących ze wzgórza Batu-chana. Grzmot był taki, że pani Niwińska zupełnie już pa-