Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zbeszcześciła. — O, tego nie darujemy, za to nam Murawiew musi dać zadośćuczynienie.
— Jaki Murawiew?
— Bolszewicki głównodowodzący. Przecie to on ostrzeliwuje Kijów. Stoi już na Peczersku z całą dywizją piechoty i z artylerją, a na dworcu, raczej koło mostu kolejowego są dwa bolszewickie pociągi pancerne. — Dostałem się do Darnicy łatwo, ale przez trzy dni wędrowałem zpowrotem...
— Cóżeś widział?
— Niema co gadać. Bolszewicy — maładcy! Widziałem, jak „następowali” na jednym placu. W mig ich padło ze dwudziestu ludzi, a wciąż szli naprzód... Ludność przedmiejska pomaga im. Kobiety, dzieci w ogniu zbierają rannych, przynoszą wodę, jedzenie... Tam entuzjazm... Tu grupki tchórzów lękliwie wyglądają z za rogów ulic... Ale biją się jedni i drudzy — strasznie. Na Szczekawińskim cmentarzu strzelcy ukraińscy poszli na bolszewików na bagnety i do trzystu ludzi zakłuli. W jednem miejscu pod jakąś cerkwią sześć godzin stałem i nie mogłem przejść na drugą stronę ulicy, tak do siebie walili z karabinów maszynowych... i to kulami „dum-dum...” Wszystko dokoła ciebie w powietrzu trzaska, w górze, po lewej stronie, po prawej. — W pewnej chwili w tem piekle pojawił się roznosiciel gazet... Miał pisma moskiewskie i piotrogrodzkie i ta rosyjska publika taka ciekawa, że wprost pod ogniem karabinów maszynowych wydzierała chłopcu gazety z rąk... Ciekawa historja! Przez cały czas bitwy u wrót cerkwi siedział ten ślepy w brunatnym płaszczu, co to z wielkiej książki dla niewidomych odczytuje modlitwy. Cerkiew była pod ogniem pan-