Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bny w ciemno-granatowym mundurze. Ten szczerze i otwarcie informował ciekawych o położeniu.
Jego zdaniem Ukraińcy bili się bardzo dobrze, ale bolszewicy wciąż otrzymywali posiłki. Chociaż odepchnięto ich głęboko na Padół i zdobyto sztab z miljonem rubli, z drugiej strony bolszewicki bataljon kolejowy przy pomocy pociągu pancernego bije się o główny dworzec kolejowy.
Zapas wody w hotelu wyczerpał się. Niwiński jak szalony, rozbijał się za piwem lub za „sitro.” Żona karmiła, miała wciąż pragnienie, potrzebowała płynów. Butelkę piwa — ostatnią — i dwie butelki „sitro” dał mu poczciwy ochotnik czeski, w dodatku „bolszewik” z przekonań. Pani Niwińska zdenerwowana zaczynała tracić panowanie nad sobą. Dziecko niezdrowe skutkiem jej irytacji, płakało przez cały dzień. Pieniądze szły, jak woda, a walkom ulicznym końca nie było widać.
Coraz większa troska, coraz większe znużenie ogarniało Niwińskiego.
Raz wieczorem znajomy Czech przybiegł do niego na górę z poleceniem, aby zgasił światło, bo pancernik nieprzyjacielski przedarł się do miasta, a bolszewicy idą naprzód. Na szczęście wiadomość była fałszywa, zato pokazała się woda i światło elektryczne. Wszyscy, którzy jeszcze mieszkali w hotelu, z konewkami i dzbankami zbiegli nadół, do rezerwuarów, które otworzono.
— I tak zaczyna się demokratyzacja. Sami już sobie wodę nosimy! — mówił Niwiński.
— A czyż to nam nowina? — odpowiedziała żona.
A wprowadzona w dobry humor tem, że woda jest, uśmiechnęła się: