Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żołnierze byli obdarci, brudni, w nigdy nie czyszczonych butach, zdziczali; konni jechali naoklep, bez siodeł ani strzemion. Ale uzbrojeni byli dobrze i prowadzili za sobą liczne karabiny maszynowe.
A naraz, we czwartek dziewiątego listopada 1918-go roku, uroczyście ogłoszono na placu św. Zofji uniwersał, ustanawiający Republikę ukraińską. Odbyło się to w asyście oddziałów wojskowych, robotniczej gwardji czerwonej, ukraińskiej szkoły podchorążych i, rozumie się, przedstawicieli rządu nowego państwa. Było tłumnie, ale zupełnie nie uroczyście.
Uniwersał zawierał rzeczy niewspółmierne. Ustanawiał republikę i równocześnie ośmiogodzinny dzień roboczy, a wyrzucając od jednego zamachu z ziemi całą ludność polską, dawał jej zato nacjonalną autonomję osobistą, stawiając jednak Polaków natrzeciem miejscu, po Rosjanach i żydach. Dokument był nieszczery, niesolidny.
— To się nie utrzyma, zobaczysz pan! — prorokował Ziemba.
— To bardzo źle, bo ja potrzebuję spokoju — skrzywił się Niwiński.
— Spokoju! Tego nie doczekamy już — chyba po śmierci!
Zimno było i bardzo chmurno. Popołudniu zaczął padać śnieg.
W parę dni później Niwiński ku wielkiemu swemu przerażeniu ujrzał przeciągający ulicami silny oddział marynarzy floty czarnomorskiej. Czarna kolumna morderców i rabusiów równym, wojskowym krokiem podeszła ku Muzeum Pedagogicznemu, gdzie rezydowała Centralna Ukraińska Rada Narodowa