Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ulicą jechały wolno dwie dorożki, wysoko naładowane kuferkami i walizkami. Przy dorożkach szło dwuch żołnierzy angielskich.
— Anglicy wyjeżdżają!
— Nic dziwnego. Nie mają tu już co robić.
— Co za ohydny czas!
— Ukrainskaja gazieta „Narodnia wola!“ Ukrainskaja gazieta „Narodnia Wola!“ — dały się słyszeć krzyki chłopców na ulicy.
— Trzeba kupić!
Niwiński wybiegł na ulicę.
— Rozumie się — zamknięcie „Kiewlanina.“ To przedewszystkiem... O, jak trudno to czytać...
— W ponediłok wsi robitnyki arsenała jawyłysia jak zwyczajno na robotu, ałe tilko szczo rozpoczałaś robota, jak junkeri szkił praporszczykiw z czechosłowakami i udarnoju rotoju poczały znowu nastupaty na arsenał...
— Ależ łżą! — roześmiał się Ziemba. — Więc robotnicy przyszli do pracy, a wojska na nich napadły!
— U robitnykiw było duże mało naboiw i zowsim ne buło snarjadiw — sylabizował z trudem Niwiński. — Tilko potim buło dostawleno pid obstriłom kilko snarjadiw i chliba żinkami w koszykach.
— O, jakie to poetyckie! — śmiał się Ryszan. — Żonka niesie mężowi do fabryki w koszyku drugie śniadanie, dwa szrapnele, parę granatów ręcznych i garstkę naboi... Rewolucyjny styl...
— A był kto z panów na pogrzebie poległych „arsenalców“ — spytał któryś z oficerów czeskich.
— Skądże!