Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Rozdział XVII.
W NIEZALEŻNEJ UKRAINIE.

— I jakże się panom żyje w niezależnej Ukrainie? — pytał z uśmiechem Szydłowski.
— Mnie wszystko jedno! — odpowiedział Niwiński. Zaczynam teraz spostrzegać, że oprócz Polski, nic mnie nie obchodzi.
Po staremu siedzieli w kawiarni hotelowej, przy oknie, skąd widać było ulicę mokrą, zabłoconą, przesłoniętą mgłą.
Był Ryszan, Ziemba, paru oficerów czeskich.
— Co to za smarkacze chodzą z karabinami po mieście?
— To „czerwona gwardja...“
— Terminatorzy szewscy, gimnazjaści... jedyna dziś obrona miasta.
— Mnie się to nie podoba! — mruknął Niwiński. — Gdzie tyle karabinów w głupich rękach, tam musi być strzelanina.
— A przecież nikt nie strzela. Patrzcie, jak ludzie się cieszą z tej chwili spokoju. Tyle kobiet na ulicy, wszystkie uśmiechnięte...
— Oho, szczury uciekają z okrętu!