Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miaczkach“ wziąwszy się pod ręce, stały nieruchomo i wzdychały, bosi ulicznicy, przestępując z nogi na nogę, porobili wystraszone, nabożne miny i wyciągali z tłumu głowy, zaś ten i ów, człek prostoduszny a miękkiego serca, wzdychał głośno jak spracowany koń i pociągał nosem, albo też olbrzymim, czarnym kułakiem łzę na policzku miażdżył.
A śpiewacy śpiewali dumki ukraińskie, stare pieśni, nieledwie zapomniane, rozsypane po chatach i sadach wiecznie marzącej Ukrainy. Jakie w nich bóle grały, niewiadomo, ale smutek tych pieśni słodki i upajający, zakochany był w sobie, jakby świata poza sobą nie widział. W srebrną mgłę, w pianę śpiewającą rozbijała się tu dusza ludzka i naraz, wzlatując niespodziewanie na wyżyny, jęk jak gwiazdę rzucała w powietrze.
Hela długo nie mogła oderwać się od śpiewaków, wreszcie rozczulona i wzruszona poszła za Niwińskim, który ją niecierpliwie ciągnął za rękaw.
— Ci ludzie są opętani przez szatana muzyki — rzekła, kiedy się wreszcie z tłumu wydostali. — Dumkami duszę z człowieka wywlec mogą. Nic dziwnego, że nasi poeci tak ukochali Ukrainę.
— Patrz, a tam istotnie mityng na Dumskim placu! — ciągnął ją mąż. — Dużo ten plac już widział i dużo pamięta, dużo słyszał przemówień rozmaitych i Bóg wie, co jeszcze usłyszy i zobaczy. Być może, znajdzie się na nim miejsce i na gilotynę. Wielki balkon gmachu Dumy jest dziś ludową trybuną rewolucyjną... Widzisz na nim żółto-błękitną flagę ukraińską między dwiema czerwonemi?
— Coś tu się na placu zmieniło — mówiła Hela. — Zawsze mi się zdaje, że tu czegoś brakuje, że tu