Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W „hallu” kazał chłopcu zawieźć chleb i mleko na górę, do „numeru,” a sam poszedł do kawiarni.
Już tam siedział Ryszan z jakimiś znajomymi nieznajomymi.
— Jest co nowego?
— Aresztowano Piatakowa i cały sowjet bolszewicki.
— Co ty mówisz?
— O mało ich przytem nie zabito. Specjalna delegacja złożona z przedstawicieli wszystkich władz, kozaków i junkrów, udała się do Pałacu Zimowego, który był otoczony przez wojska rządowe. Sowiet zobaczył, że tu nic nie poradzi i postanowił się poddać. Zażądano wydania broni — jakąś tam broń wydali i powiedzieli, że to wszystko. Wtedy junkrzy zaczęli przetrząsać dom i znaleźli jeszcze całą masę broni, amunicji, kilka karabinów maszynowych, granaty ręczne, a prócz tego dwadzieścia pięć aresztanckich czapek i dwadzieścia pięć par kajdan na ręce i nogi.
— Jakto? To były kajdany bolszewików?
— Nie, przygotowane jużci dla tych, których oni zamierzali aresztować.
— Kajdany!
— To też kozaków i junkrów na ten widok taka wściekłość ogarnęła, że bolszewicy, których po wydaniu broni, puszczono wolno, sami prosili, aby ich aresztowano, co też trzeba było zrobić. Cały sowiet zamknięto.
— Więc kto się bije? — pytał Niwiński. — Strzelają wciąż. Teraz w moich oczach zabili jakąś kobietę w „oczeredi” i parę osób poranili!