Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sto nadawało. A w krótkich odstępach między jednym wytrzałem a drugim słychać było nieustające strzały karabinów ręcznych i indycze gulgotanie karabinów maszynowych z opancerzonych samochodów.
— Zamknij okno! Ja się boję! — prosiła Helenka.
Wojciech jeszcze raz spojrzał w twarz strasznej, ponurej nocy i zamknął okno.
I cóż teraz będzie? — mówiła przerażona Helenka.
— Nic. Pomódl się i śpij. Nie my jedni jesteśmy w Kijowie, nie my jedni w tej chwili nie śpimy... Bóg łaskaw! Nie na to zesłał nam tę dziecinkę, żeby nas miał wygubić... Śpij, kochanie!