Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Na dworcu kijowskim jest kilka tysięcy wagonów z żywnością, której robotnicy nie chcą wyładować. Chłop nie chce dostarczać zboża.
Tylko robotnicy i żołnierze zdołają obdarzyć masy, które już tyle zniosły, pokojem...
Już tyle zniosły!
A on, Niwiński, nic nie zniósł! Nie stracił swego warsztatu pracy, swego stanowiska, swych lat, nie tuła się z żoną i dzieckiem? A jego dwaj bracia na froncie, a ojciec stary, który się rozpłakał kiedy się dowiedział, że wojna się tak prędko nie skończy...
Nie nie! To kłamstwa! Nieprawda, aby „tylko robotnicy i żołnierze!“ To przecie na każdym kroku widać! Tak nie można, tak się to zrobić nie da!
Głośny huk przerwał znowu ciszę nocną, Szyby w oknie zaczęły dygotać i brzęczeć. Łyżeczka w szklance zadzwoniła zcicha.
Huk dział wzmagał się, rósł, wreszcie zmienił się w srogi, rozszczekany ryk.
Helenka zbudziła się.
— Co to? Co to takiego?
— Tylko spokojnie. Nie zlęknij się. To są działa.
— Kto strzela? Do kogo? — pytała z szeroko otwartemi oczami, wylękniona.
— Nie wiem. Pozwól — otworzę na chwilę okno.
— A jak nam tu jaka kula wleci?
— Jak ma wlecieć to i przez okno też wleci.
Przez miasto przewalał się brutalnie twardy, wielki łoskot, hucząc gromem szerokim, potoczystym, głuchym. Każdy wystrzał taranem bił w ciszę i ciemność nocną, basowym, szyderskim śmiechem śmiejąc się z pozorów nocnego odpoczynku, jakie sobie mia-