Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Rozdział II.
TAŃCZĄCY POSĄG.

Szli powoli stromym Zaułkiem Kreszczatyckim na Plac Dumski.
— O, a to co znowu? — zdziwiła się Helenka.
W mundurze wojskowym, w czapce zuchowato zsuniętej na tył głowy i w spodniach krótkich do kolan, szła, prowadzona pod rękę przez kilka dziewcząt, dziewczyna-żołnierz, nadająca sobie rubaszne ruchy starego wilka okopowego i z papierosem w ustach opowiadająca coś swym rozchichotanym przyjaciółkom. Błazeńsko odbijały od wojskowego munduru jej białe, jedwabne pończochy i półbuciki na wysokich korkach.
Przechodzący koło dziewcząt żołnierz stanął, obejrzał się za niemi, splunął i rzekł na cały głos:
— Sram! Czestnych ludiej tak pozorit!
— Co to za maszkara? — pytała Hela.
— Kobieca gwardja Kiereńskiego. To jakiś ordynarny „gruchot,“ ale naogół nie można mieć nic przeciw wojskom kobiecym. Mogą się przydać...
— Tam pewnie zgromadzenie na Dumskim placu. Tyle ludzi...
— Oczywiście mityng.
Zatrzymał ich zator ludzki, przez który żadną miarą nie można się było przebić. To śpiewali śpiewacy uliczni.