Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kiem Stołypina. Dyskutowano i kłócono się namiętnie, wybuchając pogróżkami i tłumioną wściekłością. Szczególnie denerwował wiecujących patrol junkrów, którzy się zabarykadowali na rogu Kreszczatyku i jednej z przecznic. Około dziewiątej wieczorem przed tą barykadą zgromadził się tłum ludzi, którzy zarzucali junkrom kontrrewolucyjność i namawiali ich, aby zeszli z pozycji; junkrzy polemizowali z tłumem i korzystając ze sposobności agitowali przeciw bolszewikom. Wtem rozległ się okrzyk „kazaki“, ktoś krzyknął „strzelają! strzelają!“ — tłum się rozpierzchnął, światła w sąsiednich domach pogasły.
W chwilę później przed barykadą pojawili się jacyś jeźdźcy, którzy zaczęli się domagać, aby ich przepuszczono. Junkrzy zażądali legitymacji — jeźdźcy legitymować się nie chcieli, posypały się wyzwiska, zbierało się na burdę, zleciał się znowu tłum i prąc wraz z jeźdźcami na barykadę, coraz groźniejszą postawę przybierał wobec junkrów. Naraz huknął strzał, w odpowiedzi junkrzy dali dwie salwy, dały się słyszeć krzyki, ktoś padł, tłum rozbiegł się. Co się właściwie działo, kto pierwszy strzelił, nikt nie wiedział, z powodu słabego oświetlenia ulic i gęstej mgły mało co było widać. Ale jakieś cienie czarne znowu zaczęły się gromadzić dokoła pomnika Stołypina.
Właśnie wtedy nadeszli kozacy, którzy, będąc w sile około dziesięciu ludzi i zbrojni, szli za odgłosem strzałów, nie wiedząc zresztą, kto z kim się bije. Bez żadnych ostrożności, w swych czarnych burkach podobni w mgle do stożkowatych ciemnych słupów ruchomych, gromadą weszli na plac. Nagle huknęła bomba — trzech kozaków padło, reszta w tej chwili