Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Wzburzy się Kubań, zaszumi Don — z uśmiechem mówił Niwiński.
— I bujny Terek! — dorzucił Szydłowski. — A orenburscy kozacy, uralscy, a ussuryjski kraj, a amurskie stanice, przymorskie... Nie łatwy to będzie orzech do zgryzienia... Oto, jak nam się zarysowuje front: Po jednej stronie bolszewicy, wspomagani przez Niemców, po drugiej żywioły nacjonalistyczne, kozacy i Ukraina... Dodajmy do tego, że Ceretelli chce mieć niezawisły Kaukaz, że się z pewnością oderwie od Rosji Finlandja... To będzie wojen!
— Oto jaki las ogni zapaliła twoja czerwona rakieta! — zwrócił się Niwiński do Ryszana.
— Czert to wem! — zaklął Czech. — To będzie istotnie las ogni.
— Nie szkodzi. Może się to na dobre obróci — pocieszał Szydłowski.
W tej chwili młody kozak jakiś, z rozmachem idący naprzeciw nich, wpadł na Ryszana. Obaj młodzi oficerowie, przyjrzawszy się sobie, krzyknęli i zaczęli się, rosyjskim obyczajem, serdecznie całować. Następstwem spotkania było oczywiście zaproszenie na „butyłoczku krasnienkoho“ i Ryszan, przeprosiwszy swych towarzyszów, poszedł z kozakiem.
— Ciekawa rzecz, jak też zachowają się Czesi? — rozmyślał głośno Szydłowski.
— Przypuszczam, że będą bardzo ostrożni. Masaryk nie wda się w żadną awanturę, tem bardziej, że podczas wystąpienia Korniłowa Mamontow, komendant dywizji, o mało Czechów nie wsypał. Przebąkiwano coś o aresztowaniu Masaryka w Piotrogrodzie... A jak pan myśli, co nasi zrobią?