Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mętach. Myślę o tobie, o tej dziecince małej, o naszem szczęściu...
— Czy to wypada w takich czasach myśleć o własnem szczęściu?
— Będę się pytał! A kto ci powie, jak długo ono jeszcze potrwa, co potem przyjdzie? Kto zaręczy, że jutro cały Kijów nie stanie w ogniu? To wulkan przecie!...
— Jaki ty jesteś strasznie lekkomyślny! Cieszyć się szczęściem, gdy jutro może śmierć grozi!
— Ona grozi zawsze, tylko że w „normalnych“ czasach o tem się rzadko myśli. Rewolucja nauczyła mnie żyć intensywniej. Doprawdy, czuć się dziś szczęśliwym, to istotnie trochę pikantna historja. A to jest psi obowiązek człowieka.
— Obowiązek?
— Rozumie się. Bez szczęścia żyć nie można. Szczęśliwi, lub ci, którzy mogą być szczęśliwymi bodaj na mgnienie oka, niech skwapliwie korzystają ze sposobności, bo w ten sposób potwierdzają rację życia, powiększają wspólny, słoneczny skarb. Ich szczęście daje wiarę drugim...
— Ale gdy potem przyjdą szare dni...
— One i tak przyjdą, lecz dla tego, który był szczęśliwy, nie są już takie szare... Ach, „Marsyljanka!“ Szalenie lubię „Marsyljankę!“ Tylko co ci Moskale z niej robią, to coś okropnego! Jakże można! Tu fanfara rycerska, strzeliste „aux armes, citoyens!“ — a tam — wstawaj, podymajsa, raboczij naród — tyle niepotrzebnego gadania.
Zerwał się i usiadł na kanapie.
— Wiesz? Chodź, przejdziemy się trochę. Pójdziemy kupić co na kolację, wina...