Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A, wy z dzikiej dywizji?
— Tak. Otóż pięć miesięcy ja ze swymi „gorcami“ powstrzymywał od pogromów i gwałtów bandy w powiecie mohylewskim i jampolskim. Uratowałem w ten sposób zboże i urodzaj. Wreszcie nie stało sił do walki z narodem, który nie ma ani sumienia ani wstydu. Przeciągające przez te powiaty oddziały wojsk zmiatają wszystko z powierzchni ziemi, niszczą zasiewy, bydło, drób, rozbijają państwowe składy spirytusu, upijają się i palą domy nie tylko obywateli ziemskich, ale i chłopów. Pogromy te mają charakter akcji zorganizowanej. W powiatach jest zupełna anarchja. W każdej wsi chłopi pędzą wódkę, czemu nie można przeszkodzić z powodu wielkiej ilości uzbrojonych dezerterów. Agitacja pogromowa rośnie z każdym dniem. Podole — jedna z najżyźniejszych guberni — ginie. I nikt tego kraju nie ratuje...
— Was odwołano już z frontu?
— Tak. Ponieważ korpus wraca na Kaukaz, ja odprowadzam swój oddział. Powiat zostanie bez obrony.
— A słyszeliście panowie co o tych jakichś dwuch korpusach, które podobno z artylerją i karabinami maszynowemi idą na Kijów?
— Idą na Kijów? Korpusy? To może zbyt konkretnie powiedziane...
— Tak... Przesadne — potwierdził oficer. — Ale że ta fala grabiącego i gromiącego żołnierstwa pod Kijów może podejść, to jest prawdopodobne...
To znów przyjechał z prowincji Ziemba wściekły, zmordowany, zbity i okradziony.