Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Okropność!
— A to się zaczyna szerzyć i przenosić już do miast, a nawet na wieś. Niema chleba, w komitetach aprowizacyjnych są przeważnie żydzi, którzy szachrują i kradną, ludzie się burzą. Gdzieś tam zbili członków komitetu aprowizacyjnego, a w jednej wsi znowu piekli ich na wolnym ogniu.
— Nic dziwnego, że się ludzie irytują, bo to przecież straszne rzeczy! — oburzyła się Helenka. — Nasza służąca chciała dostać kartkę na manufakturę prochorowską. Wczoraj popołudniu stanęła w „ogonku“ — o szóstej godzinie w „ogonku“ stało już pięć tysięcy ludzi, a o północy trzydzieści sześć tysięcy. Ludzie stali tak całą noc; ogniska palili, żeby się ogrzać. Dziewczyna dopiero rano przyszła do domu zmordowana, zmęczona.
— Ja nie wiem, co to będzie. Wszystko z dnia na dzień droższe, dowóz kolejowy coraz słabszy, a tu w dodatku i wyładowywać nie chcą... W Kijowie nagromadziło się przeszło trzy tysiące wagonów z żywnością, której robotnicy wyładować nie chcą... Dotąd to jeszcze jakoś szło, teraz jest coraz gorzej i będzie gorzej... Odnosi się wrażenie, jak gdyby jakieś złośliwe ręce wszystko rozkręcały i rozstrajały... Robi się wszystko, aby tylko wywołać głód, a z tem i wybuch wściekłości, zaburzenia...
— Kierenskij nie powinien na to pozwolić! — stropiła się Helenka.
— Kierenskij jest błazen, demagog! Czyż nie on właśnie zniszczył dyscyplinę w wojsku, zdemontował armję? Sądzisz, że on nic nie wie, że on nie widzi, co się dzieje?
— Więc czemu nic nie robi?