Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A pamiętasz wymarsz tego pułku dywizji polskiej z Kijowa? Jaki to był śliczny pułk, jakie rasowe chłopaki, jaki wytworny, sportowy styl w każdem poruszeniu! Nieśli stare bojowe sztandary...
Spojrzała na niego rozszerzonemi, pociemniałemi z niepokoju oczami.
— Co się z nimi stało? — spytała.
— Nie wiem, co się tym chłopcom stało, ale dowiedziałem się, że pono sprawdziły się pogłoski, donoszące, iż dywizja polska odmówiła posłuszeństwa i nie chciała iść na pozycję. Tłumaczono mi to tem, że w dywizji ma być do pięciu tysięcy katolików, którzy jednak nie tylko nie są Polakami, ale nawet odnoszą się wrogo do wszystkiego, co polskie. Przekonani, że pułki polskie nie pójdą na front, wstępowali do nich, żeby się „obijać!“ Prócz tego jeden z naszych własnych jenerałów miał tam nasłać oficerów - agitatorów. Po ustąpieniu tego jenerała znaleziono w jego kancelarji mnóstwo zgłoszeń do wojska nie załatwionych, a nawet nie rozpieczętowanych.
— Czemuż to?
— Bo są ludzie, którzy tu wojska polskiego sobie nie życzą.
— Dlaczego?
— Za dużoby gadać. Potem byłem w redakcji. Tam też już wiedziano o „buncie.“ Żebyś ty wiedziała, jak tam jeden z tych panów przytupywał nogami, z radością i ogniem w oczach naśladując mazurskie „Nie pójdziewa na Niemców, nie pójdziewa!“, jak zachwycał się tem, że podobno któryś Mazur zamachnął się na jenerała bagnetem! Prawdopodobnie jednak te Mazury mówiły rusko - litewskim akcentem!