Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

działem też jego rękopis, a w nim słowa: „Do Polaków-żołnierzów.” Wie, że po polsku nie umie, ale — wybacza to sobie z pełnem miłości pobłażaniem. Irytował się na tego literata o to, że on mu poprawił jego fatalny styl w odezwie, którą się właśnie miało oddać do drukarni. Mimo to starowina wyciągnął z kieszeni gruby skrypt, dalszy ciąg jakichś tam „Gawęd starego żołnierza,” czy coś podobnego. „Kobyłę” tę napisał — jak mówił — dlatego, że mu newralgja spać nie dawała. Także konieczność pisania! Stary jest grafoman. Nie omieszkał też podać nam bardzo pochlebnej i wszechstronnej charakterystyki twórczości poetyckiej i rzekomo wybitnego talentu swej córki, trzynastoletniej poetki.
— Poczciwy jakiś staruszek! — łagodziła Hela.
— Takim ludziom w czasach rewolucji, w chwili tworzenia armji polskiej i szalonej kontragitacji niemieckiej i socjalistycznej powierzać — propagandę! Dziś, kiedy nie szkielety ożywiać trzeba, ale nowych ludzi tworzyć!
— Idź, wejdź między nich, mów prawdę.
— Cóż ja znaczę?
— Znajdzie się was więcej.
— Nie. Role rozdane już. Oni wszyscy wierzą, że Francja obejmie komendę nad tym frontem, a potem automatycznie przeleje wszystkich Polaków z wojsk rosyjskich do nowej armji polskiej. Jaka to ma być armja — nie myślą. Dla nich to mają być — pułki, oficerowie, jenerałowie. To już Francuzi zrobią. Kto mówi co innego — chce „zbolszewizować” wojsko, oczywiście. Niem a co!
Machnął ręką.
Milczał chwilę, zapatrzony w zielone podwórze.