Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

brym a niezorganizowanym żywiołom, możecie uratować Rosję...
— Człowieku, tegoby nam Rosjanie nigdy nie darowali!...
— Przeciwnie, byliby wam wdzięczni za to.
— Co znaczą trzy dywizje!
— Dziś, kiedy możecie mieć po swej stronie Korniłowa, jego dziką dywizję i Tekińców, jego szturmowe oddziały, wierne mu wojska, a w niedalekiej przyszłości korpus polski a może i Łotyszów, Serbów i Rumunów, dziś moglibyście stanowić siłę... Ale jeśli to wszystko padnie i zostaniecie w Rosji ze swemi trzema dywizjami, o, to wtenczas będzie źle.
— Dajże spokój, nasza interwencja jest zupełnie zbyteczna...
— A ja ci mówię, że czy chcecie czy nie chcecie — dojdzie do niej, bo do konfliktu dojść musi. A tedy, im wcześniej a bezinteresowniej, tem lepiej.
— Korniłow i bez nas da sobie radę. Już wali na Piotrogród!
A Niwiński ujrzał w duszy pułki dzikiej dywizji, czarniawe, pociągłe twarze w czerwonych baszłykach, oczy czarne, ogniste, i u pasów szerokie, srebrem nabijane kindżały, a potem kozaków kubańskich, w długich aż do ziemi, czarnych twardych burkach kaukaskich i tych Tekińców z jakichś nieznanych, dalekich stron — a wszystko na północnej równinie fińskiej, wśród białych brzóz i posępnych sosen zmierzające ku kamiennej, zimnej i groźnej stolicy Północy.
„Na dachu“ pokazało się jakieś towarzystwo rosyjskie; dwie wytwornie ubrane damy i trzech eleganckich oficerów. Dzień był piękny, więc towarzy-