Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wać. Kiedy aresztowanych prowadzono koło ośmiotysięcznego tłumu żołnierzy, dały się słyszeć pogróżki i klątwy. Romanienko, widząc to, dosiadł konia i skierował się ku tłumowi, chcąc wytłumaczyć, o co idzie. Naraz tłum zakołysał się, krzyknął, żołnierze rzucili się na kozaków, odbili aresztowanych i musiało zajść coś takiego, z czego Romanienko poznał, że i jemu śmierć grozi, bo nagle zawrócił konia. W tej chwili ktoś krzyknął: — Wot niemieckij szpion, puskajuszczij po noczam rakiety.
— Prowokacja!
— Niewątpliwie — bo Romanienko był wśród żołnierzy bardzo popularny, więc w ten sposób chciano go sprzątnąć. Padły dwa strzały. Jedna kula trafiła Romanienkę w plecy —
— Podli! Podli! Skrytobójcy!
— Z pewnością bolszewicy!
— i przeszyła serce, druga raniła go w nogę. Romanienko martwy padł wraz z koniem. Rozwścieczeni żołnierze bili trupa kijami, deptali i kłuli bagnetami. Co było na trupie, zrabowano; bezkształtną bryłę mięsa przeniesiono na punkt opatrunkowy, gdzie w czerwonej trumnie zwłoki leżały pod ogniem działowym...
— Straszne rzeczy! Taki dzielny, zacny chłopak i taka marna śmierć... Zbydlęcieli...
Niwiński siedział w małem kółku oficerów czeskich i słuchał. Jakby widział stada twardych, ciemnych ludzi w gliniastych szynelach i tego młodego, rosłego porucznika, ufnie i śmiało wpierającego swego konia w szumiące, gwarne, żółte fale... A naraz czerwony błysk nad tem wszystkiem, czerwony błysk i śmierć czerwona...