Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Rozdział XI.
MARTWE BŁYSKI.

— Tyś go znał?
— Jak pak by ne? Był to młody, szczery, sympatyczny człowiek, dzielny oficer... Chodziłem z nim kilka razy „na rozwiedkę...“ Byłem przy jego śmierci...
— Jakże to było?
— Porucznik Romanienko zebrał dokoła siebie dwa pułki i rozmawiał z „sołdatami“ o wypadkach chwili i o bezwzględnych środkach, które rząd stosować musi dla ocalenia frontu i armji. Żołnierze słuchali z zainteresowaniem i życzliwie, a kiedy skończył, krzyknęli mu nawet „urá“. Wtedy Romanienko poprosił oficerów o chwilę rozmowy na osobności. Oficerowie zeszli się, porucznik Romanienko zaczął im coś tłumaczyć. W tej chwili podeszło dwuch żołnierzy, którzy przystanęli i przysłuchiwali się rozmowie. Romanienko poprosił ich, żeby odeszli i nie przeszkadzali, ale żołnierze odpowiedzieli, że nie powinno być żadnych sekretów i że oni chcą być obecnymi podczas rozmowy.
— Bolszewicy! — wtrącił ktoś.
— Prawdopodobnie. Na powtórną prośbę Romanienki żołnierze odpowiedzieli chamstwem. Wówczas Romanienko kazał dwom kozakom żołnierzy areszto-