Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I poco my tu siedzimy! Lepiej do Francji jechać. Tu z tego wszystkiego już nic nie będzie.
Niwińskiego dotknęło to nieprzyjemnie. Prawie z trwogą myślał o tem, że zwolna wszyscy „porządniejsi ludzie“ mogą Rosję opuścić, a wtenczas on tu zostanie sam ze swą żoną, bezbronny...
Więc się żachnął:
— Nie, teraz właśnie Rosji opuszczać nie można. Właśnie teraz nie! Ostatecznie — Rosji dotychczas nic zarzucić nie można. Rosjanie zachowują się zupełnie dobrze. Rewolucja jest rewolucją, naród eksperymentuje, próbuje, ale widać po nim, że czegoś chce. Sami musicie przyznać, są tu już rzeczy zupełnie nowe, prawie że niebywałe... Naprzykład kobiecy bataljon śmierci Boczkarewy... To przecie objaw wspaniały, to jest nowe... Tu życie wchodzi w nową fazę...
— Słuchajcie! — przerwał mu oficer, który właśnie czytał „Poślednije Nowosti.“ — Przy jakimś szewcu zabitym na bazarze, znaleziono — osiemdziesiąt tysięcy rubli! To jest bajeczne... Gdzież się podzieli biedni szewcy z powieści Dostojewskiego!
— W polu kobieta dużo nie wskóra — mówił po namyśle Czeczek. — Do garnizonowej służby, do wartowniczej — dobra.
— Patrzcie! Czeczek za emancypacją!...
— A czemużby nie! — zapalił się oficer. — Ja jestem za zupełnem zrównaniem kobiet z mężczyznami.
— To i jenerałem kobietę-byś zrobił?
— Rozumi se! A prócz by ne? — zapalał się Czeczek coraz więcej.