Strona:Jerzy Bandrowski - Czerwona rakieta.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Więc wy Czech? Bardzo przyjemnie. Z czesko-słowackiej drużyny...
— Z dywizji — poprawił Ryszan.
— A, u was już cała dywizja jest? — zdziwił się Rosjanin. — Bardzo przyjemnie. Podziwu godne. Gdzieś na froncie Czesi dobrze się bili. Bardzo dobrze się bili. Jeszcze po jednym wypijemy — noc ciepła, z dobrym towarzyszem przyjemnie wypić... Spać nie chce się... Uch, jak boli... Rękę wykręcili, czorty... Oto zapałki, u mnie są, proszę... Więc cała dywizja... Dziwna rzecz, skąd was się tyle w Rosji wzięło. Ja Wołyń znam, ale nie myślałem, żeby tam tak dużo Czechów było...
— Ja przecież nie jestem wołyński Czech!
— A wy skąd?
— No, jakże wam to powiedzieć... Ja jestem Czech z Czechji...
— Z Czechji? — zdziwił się znowu Rosjanin. — A jakimże sposobem wyście się do nas dostali?
— Poprostu — w plen — a potem z obozu jeńców wojennych jako ochotnik...
— To wy jesteście jeniec wojenny?
— Byłem jeńcem, teraz jestem oficerem... Przecież dywizja składa się głównie z ochotników byłych jeńców...
— Wot, intieriesno! — wykrzyknął Rosjanin. — I ich na front posłali! A oni nie przejdą do Awstrijców?
— I dlaczego mieliby przechodzić? Przecie my chcemy się z nimi bić! My chcemy rozbić Austrję...
— A czy to nie jest zdrada? Przecie Czesi — to Awstrijcy, mówiący po czesku, czyż nie?