Strona:Jerzy Bandrowski - Czarci.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
W CICHYM KĄCIE.

Kiedy się zbudziłem, pierwszą rzeczą, jaką ujrzałem, była różnobarwna torebka huculska w wesołych kolorach, wyszyta cekinami, świecącemi w słońcu porannem jak małe gwiazdeczki — bukiet żywych barw i lśnień.
Wziąłem to za dobry znak i dźwignąwszy się na łokciu, spojrzałem w otwarte drzwi, wiodące na balkon.
Błyszczący mocno skrawek wody, wielka wyrwa żółto-popielata w stromym brzegu, uwieńczona u góry kłębowiskami korzeni wywalonych drzew, jak groźnie zmarszczone czoło Meduzy wężami, ściana lasu zielonoczarna, nad nią jedwabiste niebo błękitne.
— Nic złego! — pomyślałem. — Stąd nie grozi nic.
Skromnie umeblowany pokój, z podłogą ciemno pokostowaną i jasnemi ścianami z żółto impregnowanych belek, był niewielki ale miły. Ożywiały go kilimy huculskie, jeden gustowny w czterech kolorach, nad łóżkiem, drugi biały w pomarańczowo-zielone pasy na podłodze przy łóżku. Jasno politurowana orzechowa szafka nocna przykryta była wypukło haftowaną bośniacką serwetką, na której stała gipsowa popielniczka przedsta-