ANTEK. Na pewno lepiej niż Komitet Centralny.
CELINA. Ancik!
ANTEK. Nie lepiej?
CELINA. Elżunia otrzymała akurat wyróżnienie na konkursie chopinowskim i dlatego grała w salonie pani Wanertowej.
ANTEK. Nie pamiętasz co?
CELINA. Za dużo od mojej pamięci wymagasz. Pewnie Chopina.
ANTEK. Ale co Chopina?
A Celina, idąc w tym momencie wąską i dość stromo wspinającą się pod górę ścieżynką, gdy w dole szumi gwałtownie wezbrany potok, idąc obok Nagórskiego, który mimo swych dwudziestu pięciu lat sprawia wrażenie jej rówieśnika, tak młodo wygląda, szybkie i trochę nerwowe kroki uważnie dostosowując do jej drobnych i niepewnych, bo wychowanych w mieście i tylko z miejską ulicą oswojonych — mówi, przesuwając równocześnie fotel cokolwiek do tyłu, aby znaleźć się poza kręgiem światła padającym od lampy:
CELINA. Nie jestem pewna, czy dobrze pamiętam, ale tak mi się wydaje, iż Elżunia wspominała, że grała także jakąś etiudę Skriabina...
ANTEK. Którą? Może tę?
Wciąż siedząc na tapczanie z podwiniętymi pod siebie nogami, powinien w tym momencie zanucić początkowy temat jednej z etiud Skriabina, markując jednocześnie grę na swych udach obciśniętych spodniami z welwetu koloru bordo. I nagle, jakby doznał olśnienia, uderza się ręką w czoło.
ANTEK. Jasne! Teraz rozumiem, skąd się wzięły Pragnienia. Oczywiście! Wszystko się zgadza! I motyw kłamstwa i pragnień, które nie mogą być spełnione. Wspaniałe! zawsze o sobie, tylko o sobie! Och, mamo! że też mi tego wszystkiego wcześniej nie opowiedziałaś.
CELINA. Nie cieszyłbyś się teraz.
ANTEK. To prawda. Ale gdybym wiedział, mógłbym to wykorzystać. Ani słowa nie napisałem o Pragnieniach. Głupi jestem, nie mam żadnej intuicji.
CELINA. I co jeszcze? Nie masz inteligencji, wyobraźni...
Antek śmieje się, lecz nagle poważnieje.
ANTEK. Powiedz, mamo, czy to nie dziwne i właściwie nie okropne, że kiedyś jacyś ludzie się kochali, cierpieli i przeżywali chwile szczęścia, wreszcie śmierć to wszystko przygniotła i pokruszyła, a potem, po latach, ktoś taki, jak na przykład ja, dowiaduje się o tym i zdaje sobie sprawę, że dociera do niego z dalekiej przeszłości echo jakiejś prawdziwej ludzkiej tragedii, a on się tylko potrafi tym cieszyć, jest zachwycony, że coś takiego było, to właściwie nieludzkie, nie, mamo? — — —
Wczoraj wieczorem na imieninach u Marka N. Dzisiaj od rana duszno i parno, ale krótka burza dopiero po południu. Jurek Skolimowski kręci w Monachium nowy film dla producenta belgijskiego.
Niepokój, co znajdę we fragmentach, opublikowanych w swoim czasie w Twórczości, od tego czasu, więc od trzech i pół lat, nie zaglądałem do nich i nie pamiętam dokładnie tekstu. Także niepokój, żebym znów nie popadł w nastrój zniechęcenia. Prawdopodobnie z tych właśnie przyczyn chodzi za mną od paru dni podszept, aby na razie, przy tej pierwszej korekcie całego materiału, zrezygnować z dokładniejszego opracowania dwóch scen wy-