Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Andrzejewski - Ciemności kryją ziemię.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie podejrzanych. Wszyscy są podejrzani. W każdym człowieku może się zalęgnąć zło, zło zaś w porę nie przychwycone — pogłębia się, przeżera duszę i krok jeden stanowi granicę, poza którą człowiek błądzący staje się już niebezpiecznym wrogiem, nosicielem zbrodniczych poglądów heretyckich. Każdy grzech, mój synu, jest u swych korzeni grzechem przeciw prawdzie. I cóż miłość wobec tego ogromu skażenia? Cóż dusza ogarnięta miłością, lecz ogłuszona bólem cierpienia i udręczona litością?
— A cóż pogarda? — szepnął Diego.
— Pogarda dla słabości i występków, ona jedna pozwala sądzić i wyrokować, ona jedna uczy, jak słabość przełamywać i występki niszczyć.
— Chcecie zatem wygnać ze świata miłość? Boże, zabraliście już ludziom wszystko: godność, odwagę, czystość uczuć, wolność...
— Dlaczego mówisz: wy? Przecież chcesz tego samego co my, tylko jeszcze nas w sobie samym nie odnalazłeś.
— Nienawidzicie miłości.
— Mylisz się, wciąż się mylisz. Jeśli kto kocha prawdę i całe życie jej podporządkowuje, wówczas miłość musi pozostać dla niego uczuciem wszechogarniającym i niejako nadrzędnym w swojej nieziemskiej doskonałości.
— Nieziemskiej?
— Ponieważ miłość tryumfująca wznosi się ponad nami jak gwiazda, jak światło wśród nocy, i ona, chroniąc od zbłądzenia na bezdrożach, wskazuje właściwe drogi. Któż jednak śpieszący do celu niesie w dłoniach gwiazdę lub żywy ogień pochodni? Ich żar oślepiłby nas i w popiół obrócił. Tylko odblask miłości nam służy.