Strona:Jerzy Andrzejewski - Ciemności kryją ziemię.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nego: zbawienia — powszechnie przyjmie światło wiecznej prawdy, aby się sama stać wiecznością.
Diego ukrył twarz w dłoniach.
— Ojcze mój, w głowie mi się mąci, czuję się tak, jakbyś mnie strącił w głąb strasznej przepaści.
— Walczymy w jej mrokach, aby wyprowadzić ludzkość ku pełnemu światłu.
— Cóż ci mogę, ojcze wielebny, powiedzieć? Kocham ludzi, teraz, dzisiaj.
Hic et nunc?[1] To dobrze. Z miłości rodzi się litość, ta zaś nieuchronnie zmienia się w pogardę.
Diego poruszył się gwałtownie.
— Nie!
— Gdybyś nie kochał ludzi dzisiaj, nie mógłbyś pogardzać nimi jutro.
— Nie chcę ludźmi pogardzać.
— A potrafisz kochać istoty ułomne i szpetne? Skażone występkami, wiarołomne i zdradzieckie?
— Mogę je rozumieć. Mogę im pomagać.
— Dobru, nie złu trzeba pomagać. A cóż tu miłość? Czy nie mąci ona równowagi duszy? Czy nie przyćmiewa jasności rozpoznania i nie podszeptuje przebaczenia tam, gdzie surowa bezwzględność jest konieczna? Miłości musi nieuchronnie towarzyszyć jej cień — słabość.
— Nie! — zawołał Diego. — Miłość jest siłą.

— Miłość jest słabością. Ta zaś nie tylko nie umacnia w nas nienawiści do zła, lecz poprzez litość, która jest niczym innym jak uznaniem ludzkiej nędzy oraz zgodą na nią, musi nas na koniec zmusić do ukorzenia się przed złem. Nie, mój synu, miłość nie mieści się w naturze walczącej prawdy. Miłując prawdę nie możesz ani kochać, ani litować się nad tym, co się prawdzie przeciwstawia. Wobec prawdy nie ma ludzi

  1. Przypis własny Wikiźródeł hic et nunc (z łac.) — tu i teraz