Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ARNO wznosi głowę, jakby ze snu się budząc, i nie ruszając się z miejsca, woła półgłosem, prawie sennie, bez zdumienia, jeno z bezbrzeżną jakąś miłością:

Ijola!

IJOLA na dźwięk wzywającego ją głosu drgnęła, dłonią chwyta za uszak okna, rozwiera oczy. — Ciche, głębokie westchnienie, — pogląda na rzeźbiarza u swych stóp, — na ustach błyska uśmiech błogosławiony.

Ja jestem...

ARNO wznosi się na kolona.

Przybywasz znowu, znowu mi się jawisz, —
na gwiazdach widzę cię znowu, w promieniach
jasnych księżyca — o, moja!
Czy ty przychodzisz mnie żegnać?

IJOLA
zsuwa się z okna zwolna ku niemu i mówi cicho, sennie:

Tu kwiaty...

ARNO.

Tyś najwonniejsza, tyś jest z nich najbielsza,
kwiecie mój dziwny,
gdzieś w czarodziejskim wyrosły ogrodzie,
gdzieś na błękitnym łanie firmamentu,
co złotym gradem gwiazd okwita
w sennych godzinach szczęścia! —
Deptaj po kwiatach! niechaj mrą z rozkoszy,