Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Bóg ci oczyści, iż się stanie jasne,
jako przejrzysty kryształ. Wtedy weźmiesz
z moich rąk wreszcie zakonne święcenia...
Tak będzie.

ARNO.

Słucham... Niech się stanie wola...

O. HILGIER patrzy jeszcze przez chwilę na schylonego Arnę, poczem zwolna wychodzi z izby. — Mrok zapadł; jest już prawie zupełnie ciemno.
ARNO wznosi się po jakimś czasie i mimowolnie idzie wypełnić rozkaz księdza. Zbliża się do kominka, bierze z okapu kaganek i zapala, — następnie bierze kwiaty ze stołu i idzie pod krzyż. Przy klęczniku staje — duma. — Wschodzący księżyc pada w tej chwili przez okno i oświeca jego twarz. Arno wznosi głowę; z dłoni wypada mu kaganek i gaśnie. Jak senny postępuje parę kroków ku rozświetlonemu księżycem oknu. Przed samem oknem kwiaty wysuwają mu się z ręki, — on sam osuwa się na kolana, opadając twarzą i rękoma na ławę. — Długa cisza. Światło księżyca lśni coraz jaśniej.
Po pewnym czasie — w zupełnej ciszy — na gzymsie okna ukazuje się biała postać niewieścia, idąca z prawej strony — w jasnej smudze światła księżycowego. Ręce ma wyciągnięte, twarz wzniesioną ku górze, oczy zamknięte, usta rozchylone nieco. Rozpleciony złoty włos spływa jej falą po barkach. Stąpa jak we śnie — bez szelestu, zdaje się raczej być niesioną nieziemskim jakimś powiewem.