Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
BERTA.

Czy nie sprowadzisz mnie ze schodów?

HENO.

Nie, nie. Idź już. Ja zaraz... Idź już, mówię!

BERTA wychodzi, biorąc pochodnie ze sobą. Ciemno jest.
HENO stoi przez chwilę bez ruchu. Naraz drgnął; powziął widocznie jakieś postanowienie. Zbliża się do zasłony — nadsłuchuje. Potem wraca na środek, żegna się, wyjmuje z zanadrza chustkę, którą był znalazł, całuje ją, chowa znowu. Zda mu się, że dosłyszał jakiś szelest, — ogląda się z lękiem: nie! cicho dokoła. Wyjmuje puginał, próbuje ostrza, wsuwa znów do pochwy. — Teraz rzeczywiście słychać kroki. — Biegnie ku zasłonie i kryje się w jej fałdach, podnosząc ją przez to tak, że otwór drzwi jest odsłonięty.
Drzwi w murze otwierają się, wchodzi KUNO i KLUCZNIK.
KLUCZNIK.

Ja wam mówię, panie...

KUNO.

Cicho! — Czyś nic słyszał szelestu? — Coś się tutaj poruszyło...