Strona:Jerzy Żuławski - Ijola.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
HENO patrzy na nią nieprzytomnie.

Co pani robi?

BERTA.

Rozdziewa się — sama. Nie chciała dziś mojej pomocy. — Kazała tylko spuścić tę zasłonę, aby jej księżyc we śnie nie przeszkadzał. —

Zbliża się do drzwi i podniesioną przez kasztelana zasłonę opuszcza znowu.

Gdy jest podniesiona, to miesiąc, wschodząc, pada z tego okna wprost na jej łoże...

HENO zbliża się do niej.

Berta, słuchaj, idź ty jeszcze do pani...

BERTA.

Nie można!... Pani spać się kładzie! —

Przystawia sobie krzesło i wyjmuje płonące pochodnie z żelaznych pierścieni. Zszedłszy odwraca się jeszcze.

Heno, i ja już idę spać...

HENO w myślach — z roztargnieniem:

Idź...

BERTA.

Heno, dawniej toś ty mi mówił: dobranoc...

HENO.

Dobranoc.