Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczom! Jakże niezmierzonym i nieznanym lądem wydaje się im ogród przy domu! Jakichże cudownych odkryć dokonywują w składzie pod schodami! Z jakiem przerażeniem spoglądają na ulicę, zastanawiając się (tak, jak my, dorośli, patrząc na gwiazdy), gdzie jest jej koniec.
A jakiem poważnem, niedziecięcem spojrzeniem obrzucają najdłuższą ulicę — długą, mglistą ulicę życia, rozściełającą się przed ich oczyma. Jakie te spojrzenia bywają niekiedy smutne, wystraszone! Pewnego wieczoru widziałem maleńkie dziecko, siedzące na stopniu, przed drzwiami pewnego odrapanego domu i nie zapomnę nigdy jego oczu, spoglądających z wychudzonej twarzyczki, oświetlonej światłem gazowej latarni, — oczu, pełnych przerażenia i rozpaczy. Jakby widok nędznego podwórza wywołał przed jego oczyma straszliwą perspektywę nędznego życia i śmiertelnym przestrachem napełnił jego serduszko.
Biedne, małe nóżki, wstępujące zaledwie na kamienistą drogę! My, starzy wędrowcy, którzy daleko już, daleko zaszliśmy na drodze, możemy przystanąć po to tylko, by was powitać. Wy wychodzicie dopiero z ciemnej mgły, my zaś oglądając się za siebie, widzimy was w oddaleniu takie maleńkie, widzimy, jak, stojąc na szczycie góry, wyciągacie do nas rączki. Niechaj Bóg was prowadzi! Pragnęlibyśmy wrócić i ująć wasze maleńkie rączki w swoje dłonie, ale przed nami rozle-