Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cej, aniżeli on przez cały dzień. Ale staruszek wcale się o to nie pogniewał.
Po tej pierwszej próbie, zacząłem bawić się coraz więcej. Odbywałem codziennie długie przechadzki w okolice, a wieczorem chodziłem na muzykę do Pawilonu. Mimo to dni upływały mi tak wolno, że skakałem z radości, gdy wreszcie wywieziono mię z podagrycznego Beck-Stone’u do gwarnego, pracowitego Londynu, a dobrze znany hałas uliczny przy wjeździe do miasta ze stacji Św. Pankracego, wydał mi się najcudniejszą muzyką.
Tak, niewiele przyjemności użyłem w ciągu tego miesiąca, poświęconego absolutnemu próżniactwu. Lubię nic nie robić, gdy to jest wzbronione, a nie wtedy, gdy pochodzi to z musu. Taką już mam upartą naturę. Najczęściej staję przy oknie, rozmyślając o swoich sprawach, wtedy, gdy moje biurko zawalone jest listami, na które powinienem niezwłocznie odpowiedzieć. Najdłużej wysiaduję przy obiedzie akurat wtedy, gdy wieczorem czeka mię najwięcej pracy. Jeżeli zaś dla jakiejś ważnej przyczyny mam wstać wcześniej, niż zwykle, to akurat przychodzi mi ochota godzinę dłużej wylegiwać się w łóżku.
Ach, jakże cudownie jest przewrócić się na drugi bok i zasnąć „jeszcze na pięć minut“. Czy istnieje człowiek (oprócz bohatera „opowiadań dla dzieci“, ze szkół niedzielnych), któryby chętnie wstawał z łóżka? Są ludzie, dla których ranne wstanie jest absolutną niemożebnością. Jeżeli ma-