Strona:Jerome K. Jerome - Z rozmyślań próżniaka.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

brukowaną ulicę. Zdaje mu się, że najedzie nań każdy mijający go ekwipaż. Zjeżdżając z góry, czy wjeżdżając pod górę, za każdym razem nieodmiennie oblicza szanse uratowania się na wypadek (bardzo możliwy), gdy słaby na nogi władzca jego losów, wypuści z dłoni poręcz wózka.
Wkrótce jednak i ta rozrywka utraciła urok nowości; począłem się straszliwie nudzić. Czułem, że odchodzę od zmysłów. Że zaś umysł mój wogóle jest niezbyt mocny, pomyślałem przeto, że nie należy wystawiać go na zbyt silne próby. Dwudziestego dnia mniej więcej wstałem wcześnie, zjadłem porządne śniadanie i udałem się wprost do Hyfield, ładnego, małego, ruchliwego miasteczka, do którego prowadzi piękna, cienista aleja. Znalazłem tam dwie śliczne kobietki. W owym czasie przynajmniej były bardzo ładne i miłe. Jedna z nich minęła mię na moście i, jak mi się zdawało, obdarzyła mię uśmiechem. Druga, stojąc w otwartych drzwiach, obsypywała niezliczonemi pocałunkami tłuściutkiego, rumianego malca. Było to wszakże bardzo dawno, teraz zaś są one pewnie stare, grube i kłótliwe. W powrotnej drodze spotkałem staruszka, tłukącego kamienie. Ogarnęła mię tak niezwalczona chęć zajęcia się czemkolwiek, że obiecałem dać mu na piwo, jeżeli pozwoli popracować trochę za siebie. Był to jakiś poczciwy staruszek, zgodził się więc na moją prośbę. Zabrałem się do kamieni z całą energją, nagromadzoną we mnie w ciągu trzech tygodni i w pół godziny zrobiłem wię-