Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

źwiał natychmiast i po chwili już obaj sunęli lasem w stronę jeziora. Było teraz tak ciemno, że ścieżkę wyczuwali tylko dotykiem stóp i słuchem według chrzęstu igliwia, piasku i gałązek pod nogami. Czasem tylko była im wskazówką jaśniejsza smuga nad nimi, wśród koron drzew, gdy w szerszych miejscach sosny rozstępowały się bardziej na boki.
Nad brzegiem jeziora rozebrali się i wśród sitowia cicho wstąpili do wody. Narwawszy po pęku trzciny, przywiązali ją sobie wzdłuż grzbietów i boków. Zaczęli brnąć wgłąb. Gdy zabrakło gruntu, bezszelestnie popłynęli. Dwie głowy posuwające się wśród lilji wodnej i rzęsy były prawie nie do spostrzeżenia, to też, choć po dwóstu metrach z za załomu brzegu ujrzeli w pobliżu jasne stożki namiocików „ósemki“, płynęli dalej śmiało, wystrzegając się tylko wywołania plusku wody.
Wybrali zdała miejsce dobre do lądowania. Była to obrosła trawą zatoczka, nad którą rozsiadło się wzgórze, zasłaniając zapewne ognisko zastępu, bo pnie sosen poza niem czerwieniły się rdzawą barwą i dobiegał szmer głosów. Obok zatoczki, za pasmem krzewów był biwak.
Byli już na płytkiej wodzie, gdy przez krzewy zaczął się w ich stronę przedostawać wartownik, otu-