Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

puszczają głosu. Z żalem chłopcy złażą po zaimprowizowanej drabince. Są już na dole.
— No i co?
Zamknęli okno, więc mało zanotowaliśmy, ale i to ważne.
— Jazda! Wracamy! Ale nie tędy, jeszcze kto nas od ulicy zobaczy!
Przechodzą alejką, potem przełażą przez płot i są już w czyimś ogródku. Uszli kilka kroków, gdy nagle znienacka, ukryta za krzewami, wysuwa się jakaś postać.
— Stać, a to co? Złodzieje? Ręce do góry! Chłopcy stają. Ręce posłusznie podnoszą się do góry. Po głosie poznali Witkowego ojca.
— Byle nie poznał, byle nie poznał! — szepczą do siebie.
Nagle latarka oświetla ich twarze.
— A! A to co! Konrad! a cóż wy tu robicie, co, kwiaty kraść przyszliście, czy co? Co to jest? Co wyście robili tam w ogrodzie pana Zaworowicza? Konrad?
Chłopak stoi już z opuszczonymi rękoma: to posądzenie go o kradzież, pali jak ogień. Nie, nie wytrzyma dłużej!
— Słuchaliśmy, jak te dranie planują oszustwo! — wyrzuca z siebie.