Strona:Jeden trudny rok opowieść o pracy harcerskiej.pdf/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Otom ja uprzywilejowany — szepnął — oto moje i moich nadmierne żądania: otworzyć szeroko okno robotniczej izby, wziąć w płuca świeży powiew, odetchnąć oddechem całego społeczeństwa. Niedozwolony przywilej trzech czwartych ludności… Ej, Hubert, co ty wiesz…
Hubert się żachnął. — Nie! zrozum mnie, moje stanowisko. Zwyczajne, proste. Uznaję ludzi. A czy to będzie robociarz, czy urzędniczyna, czy człowiek na wysokiem stanowisku — to obojętne. Jego trzos nie stanowi wartości, przynajmniej dla mnie. Może dla innych…
— Dla innych? Dla świata — tak! Świat tak jest dziś urządzony, że dla Człowieka przez wielkie „C“ nie ma tu miejsca. Nie ma tu równych dla wszystkich szans rozwoju kulturalnego i materjalnego jednostki: Te równe szanse, równy start — muszą być osiągnięte…
Hubert nie słyszał. Głosił: — …zamiast otwierać tu tęsknie okna izby, czyż nie lepiej ruszyć z pięśnią w świat? Cenię najwięcej tych, którzy nie tkwią bezmyślnie w marazmie, w zobojętnieniu, którzy za wszelką ceną chcą się doskonalić. Wierzę w ludzi, w pojedyńczych, nie w masy, partje, klasy czy jakieś społeczeństwa, których właściwie nie