Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem feldkurat spotkał się w szpitalu z jedną damą ze „Stowarzyszenia szlachcianek religijnego wychowywania żołnierzy“, ze starą wstrętną megierą, już od samego rana chodzącą po szpitalu i wszędzie rozdającą obrazki świętych.
Podczas swego łazikowania denerwowała wszystkich swoim głupim gadulstwem i napominaniem, żeby szczerze żałowali za grzechy i prawdziwie się poprawili, iżby po śmierci Bóg niebieski dał im wiekuste zbawienie.
Była blada, gdy rozmawiała z feldkuratem, i wzdychała, jaka ta wojna straszna, bo zamiast uszlachetniać ludzi, robi z nich zwierzęta. Na przykład na dole ranni żołnierze wywalali na nią języki i powiedzieli jej, że jest pokraką i kozą niebiańską.
Das ist wirklich schrecklich, Herr Feldkurat. Das Volk ist verdorben.
I rozgadała się o tym, jak sobie wyobrażała religijne wychowanie żołnierza. Albowiem tylko wtedy walczy żołnierz dzielnie za swego najjaśniejszego pana, gdy wierzy w Boga i ma uczucie religijne, bo nie boi się śmierci, wiedząc, iż czeka na niego raj.
Gadatliwa megiera wygłosiła jeszcze kilka podobnych komunałów, a widać po niej było, że jest zdecydowana nie wypuścić feldkurata ze swoich pazurów; on jednak odczepił się bardzo nieelegancko.
— Jedziemy do domu, Szwejku! — zawołał zwracając się w stronę odwachu.
W drodze powrotnej nie zwracali na siebie niczyjej uwagi.
— Niech na przyszłość posyłają do szpitala, kogo chcą — rzekł kapelan. — Za swoją szlachetność trzeba się z nimi kłócić o każdy grosz. Same buchaltery i rachmistrze! Hołota!
Widząc w ręku Szwejka buteleczkę z „poświęcanym“ olejem, nachmurzył się i powiedział: