Strona:Jaroslav Hašek - Przygody dobrego wojaka Szwejka.pdf/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lan opierał się wszystkimi siłami, aby Szwejk nie mógł wyciągnąć go na ulicę.
— Ja pana nie znam, mój panie — powtarzał bezustannie, opierając się Szwejkowi. — Znasz pan Ottona Katza? To właśnie ja.
— Ja byłem u arcybiskupa, rozumiesz pan? — wykrzykiwał w bramie. — Watykan się mną interesuje!
Szwejk przestał „posłusznie meldować“ i zaczął rozmawiać z feldkuratem tonem zgoła już poufałym.
— Puść bramę — perswadował, — bo dam po łapach. Idziemy do domu i basta. Bez gadania!
Feldkurat puścił bramę i zwalił się na Szwejka.
— No, to wstąpmy gdzieś, ale do Szuhów nie pójdę, bo mam tam długi.
Szwejk wypchnął go z bramy i chodnikiem wlókł ku domowi.
— Co to za jeden ten pan? — zapytał jakiś przechodzień.
— To mój brat — odpowiedział Szwejk. — Dostał urlop, przyjechał do mnie w odwiedziny i z uciechy upił się, ponieważ myślał, że ja już nie żyję.
Feldkurat nucił sobie jakieś melodie operetkowe, które trudno było rozpoznać. Gdy zasłyszał ostatnie słowa, zwrócił się do przechodniów:
— Kto z was nie żyje, niech się zamelduje w komendzie korpusu w ciągu trzech dni, aby jego zwłoki mogły dostać pokropek.
I zamilkł, starając się upaść nosem na chodnik, podczas gdy Szwejk, trzymając go pod pachę, wlókł go do domu.
Z głową wyciągniętą naprzód i wlókąc nogi za sobą, jak kot z przetrąconym grzbietem, feldkurat mruczał pod nosem: Dominus vobiscum et cum spiritu tuo. Dominus vobiscum.
Koło stacji dorożek Szwejk ustawił feldkurata pod murem i poszedł układać się z dorożkarzem o kurs do domu.