Strona:Jarema.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

coś powiedzieć, ale wtém wstał Huber i rzekł do niego:
— Zapłać, bo nie mam czasu, starosta czeka na mnie. Tak, tak, starosta! Mam tylko takich kikunastu w mieście, którym się kłaniam: staroście, komisarzom, kancelistom i kontrolerowi od kasy. Wszyscy inni czapki przedemną zdejmują. I ty możesz takim, jak ja zostać... jeżli tyle będziesz umiał, co ja. Ale dziedzic ciebie nie uczył czytać i pisać. A widzisz! to niechże cię uczą tego w pułku.
Rzekłszy to, zasadził czapeczkę na głowę i pociągnął Jaremę za sobą, a Jarema cieszył się, że przynajmniej w ręce katolickie przejdzie jego talar z Matką Bozką, który dostał od panny Zofii.


Przed dziewiątą przyszedł do kazarni, i z ciężką głową położył się na sztrozak.[1] Ileż tam nowych myśli krążyło teraz po téj głowie kędzierzawéj, krótko ostrzyżonéj! Huber nagadał mu tyle rzeczy; jakiś nowy, nieznany dotąd świat otworzył przed jego oczyma. Okazał w perspektywie ponętną karyerę na sto pięćdziesiąt reńskich, z deputatem drzewa! „Mój Boże — myślał sobie Jarema, — gdybym ja to pisać umiał i czytać! Zostałbym kapralem, a potém świat cały stałby dla mnie otworem!... Czemuż mnie we dworze nie uczono czytać i pisać!?... Ohoho! dziedzic to dla chłopa nic nie zrobi! Onby wolał, żeby chłop był ciemny i głupi. Huber ma słuszności...“

  1. Siennik.