Strona:Jarema.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mandataryusz[1] i coś z panem układał. Ba, nawet umyślnie czy przypadkiem przyszedł piechotą amtsdiner Huber, zjadł we dworze cały talerz zrazów z kaszą i wypił pół flaszki kminkówki.
Jaremie jednak ani włos nie spadł z głowy, choć ludzie bardzo różnie o tém wszystkiém mówili, choć nawet w kilka dni potem znaleziono nad wysokim brzegiem rzeki czapkę Szymka i potarganą chustkę z szyi.
Nastka płakała kilka dni i groziła Jaremie. Ale w niedzielę była już tak wesołą, jak zwykle, a nawet weselszą. Jarema zbliżył się do niéj i długo z nią rozmawiał. Ale Nastka śmiała się, a Jarema odszedł od niéj z chmurą na czole.
Gromada i młodsza jéj generacya przyjęła jakoś dosyć obojętnie całe zdarzenie. Szymek był przybłędą, w gromadzie nie lubiono go, jako denuncyanta. Szymek bowiem wiedział, ile który drzewa w lesie ukradł, kto w nocy pasł konie na pańskiéj łące, a co wiedział Szymek, wiedział i pan. Otoż nie miano wcale za złe Jaremie, że Szymek jakoś znikł bez śladu; byli nawet między gromadą i tacy, którzy to za zasługę Jaremie poezytywali. Nikt się jednak z tém w karczmie nie odezwał, bo Jarema niczém był w gromadzie i żadnego nie miał znaczenia; nie wypadało więc o tak niepoczesnéj figurze rozprawiać, jak się rozprawia o porządnym gospodarzu.

Młodzież zaś gromady, nawet po tém szczególném

  1. Sędzia.