Strona:Jarema.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wem, mnóztwo rzeczy miało się stać tego dnia, a chociaż o tém dopiero nazajutrz mówić zaczeli, nikt jednak nie powątpiewał w całéj gromadzie, że to wszystko było prawdą.
Otoż dzień ten miał być już z góry dla Jaremy feralnym. Przy obiedzie pokłócił sie z Szymkiem i pięścią mu pogroził. Po nieszporach wyszedł na cmentarz, a widząc, jak Nastka się serdeczniez Szymkiem bawiła, odwrócił się i w odwrocie uderzył niby przypadkiem Szymka po głowie. Szymek poczerwieniał ze złości, ale Jarema stał cichy i spokojny. Przeciwnik nie miał odwagi wziąć się do niego, bo twarz Jaremy była jakoś dziwnie zmieniona.
Wieczorem poszła młodzież na tany do karczmy. Szymek hulał i pił do upadłego; Jarema siedział w kącie i patrzył przed siebie nieruchomym wzrokiem.
Około północy wyszedł Jarema z karczmy, a stary Borys widział, że nie poszedł do domu, tylko wszedł na ścieżkę po nad wysoki brzeg rzeki.
Wkrótce znikł i Szymek z karczmy. Wszyscy porozchodzili się do domów, a rudowłosy Icek zgasił świeczkę i wsunął się pod pierzynę. Dopiero nad ranem przyszedł Jarema do kredensu. Miał ubiór zmoczony i włosy rozczochrane. Szymek nie wrócił.
Nazajutrz dziwne wieści podawali sobie ludzie od ucha do ucha. Dziedzic zawołał Jarome i długo z nim sam na sam rozmawiał. Ogrodnik opowiadał w sekrecie kucharzowi, że pan coś mocno był zamyślony po tej rozmowie i długo chodził między zagonami cebuli i maku. Za kilka dni przyjechał nawet