Strona:Jarema.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sprawiedliwość świata, ale do takiéj niesprawiedliwości był już od najmłodszych lat przyzwyczajony, i westchnął tylko do Boga, aby kiedyś odpłacić się mógł temu niesprawiedliwemu światu.
Ale, jak wszystkie dolegliwości w życiu ludzkiém mijają, tak i to minęło. Pokojowca odwołano na pokoje, na czeladź dworską wpadł ekonom z batem, że próżnuje i bez celu śmiechy wyprawia, a biedny rekrut dworski został sam jeden w kredensie, aby nad nowém swojém położeniem należycie się namyślić.
Widząc tutaj cały swój świat zamknięty we cztery brudne ściany kredensu i płaską powałą z góry przygnieciony, zaśmiał się Jarema i smutno spojrzał po swojéj liberyi. Członki jego jakoś dziwnie skostniały i zgrubiały. Nie mógł się ani ruszać, ani postąpić. jak dawniéj, gdy był pastuchem na wielkiéj zielonéj błoni. Naprzód przyszedł mu na myśl pokojowiec, a czoło jego zmarszczyło się. Mimo wiedzy wcisnęło się W jego serce jakieś nieprzyjazne dla Szymka uczucie. A gdy potém w myślach swych daléj się posunął, ujrzał przed sobą owego urzędnika, który niby był jego protektorem, a właściwie wprowadził go na to nowe, niezbyt przyjemne stanowisko. I właśnie chciał sobie o tym urzędniku coś pomyśléć, gdy drzwi kredensu z łoskotem się otworzyły, a na progu pojawił się amtsdiner Huber.
— No, ty Jarema — zawołał amtsdiner — co ty tak nos na kwintę spuścił? hę? Ja i pan komisarz... już jedziemy precz. Podaj ognia do fajki.
Jarema na gołej dłoni przyniósł mu żarzący się węgiel z kominka.