Strona:Jarema.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siebie skórę. baranka, czego bez powzięcia pewnych już planów nigdy nie robi. Otóż chciéj wiedziéć, Jaśnie Oświecony Panie i Dobrodzieju, że syn mój Krzysztof jest warchołem, jakiego drugiego nie znajdziesz w całej ziemi Sanockiéj. Nietylko na każdym kroku wszczyna spory i kłótnie — nietylko wziąwszy się raz do korda, nie wybiera, gdzie łeb, a gdzie noga — nietylko wpadłszy w złość, nie zna estymy dla starszej, a nawet rodzicielskiej głowy; — ma jeszcze takie ohydne przywary, że po długiéj a nader bolesnej konsyderacyi zmuszony bylem wyrzec się go i odsadzić publicznie od mego serca i majątku, jako syna marnotrawnego. Mniejsza o to, że gra namiętnie w kości i karty, że szuka awantur i bałaband z ludźmi najspokojniejszymi — ale ante omnia niebezpieczny jest dla kobiet, dla których nie zna ani czci, ani szacunku. Gotów pod tym względem jest do wszelkiej zdrożności i nie zawahałby się nawet przed mordem! Jakoż wielce szanowanemu memu sąsiadowi, JPanu Orszy, człowiekowi już niemłodemu, a mającemu w świecie wielką konsyderacyą, przerąbał na wylot dwa żebra za to, że tenże JP. Orsza w słuszném będąc prawie, odmówił mu widzenia się ze swoją młodą żoną bez żadnych świadków. Również krwawo zakończyła się historya z JPanem Ostoją, któremu Krzystof porwał z domu nocną porą jedyną córkę — a gdy potém nieszczęśliwy ojciec legalnego ślubu od niego żądał, poczém do rozprawy na ostre przyszło, nietylko na starszego człowieka rękę z bronią podniósł, ale nawet spory kawal nosa mu uciąwszy, na całe życie szpetnym go uczynił. Daremnie chciałem tego warchola ugłaskać, namawiając go do ślubów kościelnych. Nie chce