Strona:Jarema.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Trudno było wyrozumiéć z téj odpowiedzi, czego właściwie przybysz żądał. Niewtajemniczonym w jego położenie wydawał się, jako prosty awanturnik.
Tak téż myśleli sobie wszyscy, co go słuchali.
Interweniujący proboszcz ozwał się jeszcze:
— Mój przyjacielu, zakrawasz coś na napastnika, ale napaść nikomu, tu płazem nie ujdzie. Więc radzę ci spokojnie się zachować, iść do piekarni i wyspać się do woli.
Jarema włożył czapkę na głowę i rzekł łamanym, językiem z butą, zapomniawszy uuikać słów żołnierskich:
— Ja tu sem nie przyszedł po kawałek chleba. Ja chleb mam i pieniądze mam. Ja tu przyszedł po to co mi się należy. A jeśli mi tego nie oddadzą, to ja wiem, co zrobię, gdybym nawet miał powędrować do Wien! Ja był w Wenedyku, Kremonie, Majlandzie; ja stał na warcie przy papieżu. Oho, ho! ja wiem, co jest!
Pułkownik miał wielką ochotę machnąć ręką po na bakier przewieszonéj czapeczce, ale humorycznie zaaplikowana chwalba Jaremy rozśmieszyła i udobruchała wszystkich.
— Moi wy kochani — ozwała się wdowa, — już przecież nie zechcecie mi w nocy robić awantury, gdy jutro rano przyjdziecie, to pogadamy sobie Wenedyku i Majlandzie, a nawet i o papieżu, jeżeli ksiądz proboszcz na to pozwoli.
— Satis — zawołał proboszcz, popychając grzecznie wszystkich do pokoju, — dosyć téj rozmowy, jeźli państwo nie chcecie wywołać jakiéj awantury. Widzę, że ten człowiek szuka zaczepki — dodał po cichu.