Strona:Jarema.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rzekłszy to, zamknął drzwi do sieni i ryglem zasunął.
Jarema widział drzwi zamykające się przed nim i słyszał rygiel. Krew w nim zawrzała, ścisnął pięść i krzyknął śród burzy:
— Poczekaj! Oddasz mi dziadowiznę! Oho, ho! Stefanówka musi być moją! Wara od pustki!
W téj chwili duży, kudłaty pies rzucił się na niego. Jarema obrócił się do niego, a widząc błyszczące jego ślipie i paszczę rozwartą, zawołał:
— Héj mój mocny Boże! i pies dworski tutaj szczeka na mnie, jakbym był dziadem, lub zawłoką. Ja, w gromadzie Nowowiejskiéj dziadem, zawłoką!...
Zgrzytnął zębami, a zwróciwszy się do napastnika, zacisnął obie pięście. Jasna błyskawica oświeciła teraz twarz jego.
Straszną musiała być ta twarz, bo pies kudłaty stanął nagle, jak wryty i patrzył się w niego. Potém zaskomlał, spuścił ogon i odszedł.
Jarema rozśmiał się szatańskim śmiechem, i wolnym krokiem udał się ku piekarni.


W piekarni jeszcze było światło. Stanął przed oknem i spojrzał w głąb.
Tam go coś ciągnęło. Widział dwóch zgrzybiałych starców i młodą jeszcze kobietę. Kobieta była do niego tylko półtwarzą obrócona. Nie mógł jéj poznać. Na kominie palił sie ogień. Ciepło i przyjemnie musiało być w téj izbie. Przypomniał sobie, że tam za piecem miał kiedyś swoje łoże; on tam śnił