Strona:Jarema.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

. W téj chwili stanęły mu przed oczyma wspomnienia młodości i ozwało się w nim piękne, proste uczucie wiary w świętych opiekunów, które w ciągu tych dwudziestu lat mocno nadwerężły bezbożne z kamratami pogadanki.
Jarema wyjął rękę z kieszeni i przeżegnał się, przed św. Floryanem...
Uszedł kawał drogi wśród deszczu i burzy. Figura oddalała się od niego coraz więcej, a w jego głowie budziły się znowu nieprzyjazne wspomnienia. I myślał sobie:
— Jam tu obcy, ja tutaj nie mam ani piędzi ziemi! Mysz ma dziurę, ptak gałązkę drzewa, a mnie wypchnięto ze wsi rodzinnéj, oddano w rekruty, wzięto dziadowiznę! I zawrócił znowu do dworu, ale figurę ominął i inną poszedł drogą.
Zbliżył się do ganku i cały przemokły, rzucił się na ławkę. I rzekł do siebie:
— Tu będę mókł i gnił, póki mi krzywdy mojéj nie wrócą.
Wyszła z sieni babulka i przestraszyła się. Usłyszawszy krzyk staruszki, wyszli goście i domowi z pokoju.
— Kto tu? — zawołał pułkownik.
— Jarema — ponuro odpowiedział przybysz.
— Co za Jarema? — zapytało kilka głosów.
— Jarema, co to przed laty dwudziestu służył dworze — odpowiedział przybysz, — co to oddano go w rekruty.
— A! Jarema! — zawołała wdowa ze współczuciem właściwém naszym kobietom, gdy po długim cza-