Strona:Janusz Korczak - Sam na sam z Bogiem.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biety były ładne, kochanoby pewnie najmądrzejsze. A ja zupełnie mądra nie jestem. A szkoda.
Czytam tylko powieści, i to nieuważnie. Wierszy nawet nie lubię. Chociaż nie wierzę, aby się z książek nabierało rozumu. Już tak się trzeba urodzić.
Dobry, kochany Boże, ja tak Ciebie lubię. Czasem chciałabym Ci złożyć jakąś ofiarę. Daję jałmużnę, ale to nie to. Pamiętasz, jak byłam u chorej na tyfus, żeby przekonać, że Ci ufam; tak strasznie się bałam. Nie śmierci, nie, — ale po tyfusie włosy wychodzą, i w tyfusie można nagadać tyle niepotrzebnych rzeczy.
Jak Ciebie strasznie ludzie nudzą: każdy o coś prosi, coś mu się od Ciebie należy. Jak sobie radzisz z tem wszystkiem? Myślę czasem, że chyba nie słuchasz, ale jakżeby to było? Nic dziwnego, że nie wiem: skądże mogę wiedzieć? A zdaje mi się, że i księża dobrze tego nie wiedzą. Postanowiłam nigdy o nic nie prosić. Tak jakoś nie ładnie: niby się Ciebie kocha, a tu