Przejdź do zawartości

Strona:Janusz Korczak - Prawidła życia.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zanieść na czwarte piętro. Idę z listem, zastukałem, otworzył jakiś drab, wyglądał jak zbój. Spojrzał tylko na kopertę i jak nie trzaśnie mnie w twarz, — i pchnął, że mało nie spadłem ze schodów. Nie wiem nawet, co w tej kopercie było. — A tego przed bramą więcej nie widziałem.
Te dwie przygody skończyły się jeszcze nie tak źle, ale może być gorzej.
Więc słusznie rodzice ostrzegają, żeby nie wdawać się na ulicy w rozmowy z obcymi, nie chodzić do nieznajomych mieszkań.
Czasem zapyta się ktoś o ulicę albo tramwaj, albo staruszka poprosi, żeby jej podać rękę i przeprowadzić. Przyjemnie okazać przysługę. Ale długich rozmów lepiej nie prowadzić, i można zupełnie grzecznie odpowiedzieć, jak jedna dziewczynka:
— Przepraszam bardzo, ale mamusia nie pozwoliła mi na ulicy rozmawiać.
Bo czasem odrazu można poznać pijaka albo obłąkanego (warjata), a czasem wygląda, jak zwyczajny człowiek. Lepiej być ostrożnym.
Ostrożnie trzeba wysiadać i wsiadać w tramwaj i przez ulicę przechodzić. I tak właśnie się dzieje. Już niektórzy rodzice zanadto się boją. Naprawdę bardzo rzadko się zdarza, żeby przejechali ucznia albo uczenicę. Chyba na wiosnę, kiedy po zimie bawią się